Opowiadając się po stronie walczących z wszelakimi przejawami dyskryminacji chciałbym wyrazić tutaj swoje oburzenie z powodu dyskryminowania pewnej kobiety. Najczęściej określa się nią mianem czerni, choć jest to tylko jeden ze składników pewnej całości składającej się na ów dyskryminowany kobiecy organizm. Chodzi najzwyczajniej na świecie o noc. Tak często niedoceniana i przedstawiana w opozycji do życiodajnego i bijącego nadzieją dnia, uważana za wytwór najzwyczajniej brzydki, kojarzący się ze złymi instynktami, będąca schronieniem dla złodziei i innych przestępców. Można tak wymieniać godzinami, jednak nie to jest głównym celem tego miniaturowego ciągu myślowego. Te rażąco niesprawiedliwe, bo po prostu stereotypowe, określenia wymagają przemyślenia i jednoznacznego potępienia. Noc jest bowiem schronieniem dla ludzkich myśli, które to noc porządkuje i pozwala im swobodnie płynąć. Noc odcina człowieka od obowiązków, trosk i innych rzeczy niepozwalających mu za dnia skupić się i uwolnić własnej fantazji. Jest ona także bardziej sprawiedliwa od dnia, ponieważ zanurzeni w jej odmętach ludzie są sobie równi, ponieważ każdy z nich widzi mniej więcej to samo. Za dnia natomiast jednemu słońce świeci w oczy, a drugiemu nie, co przyczynia się do jawnej dyskryminacji i faworyzowania ludzi związanych z Frontem Stania Tyłem Do Słońca. Gdyby tylko wszyscy ludzie posiadali zdolność infrawizji, wtedy moje tłumaczenia i porównania do dyskryminacji zapewne byłyby zbędne. Dzień po prostu przeszkadza nam w odpoczynku, a noc otula nas swoją ciepłą kołdrą zapomnienia i ukojenia, co pokazuje, jak wiele zawdzięczamy jej opiekuńczości, której na co dzień nie doceniamy. Jeśli założyć, że każda myśl oraz idea ma swoją barwę, to proces myślowy jest swego rodzaju barwną dyfuzją. Po zmieszaniu różnego rodzaju kolorów otrzymujemy kolor szary. Czy zatem powstała w owym procesie myślowym szarość, będąca zapowiedzią nadchodzącej nocy w czarnej sukni, nie jest preludium do jeszcze bardziej owocnego procesu myślowego, którego efektem jest kolor czarny, związany nierozłącznie z opisywanym przeze mnie obiektem dyskryminacji?
czwartek, 28 maja 2009
piątek, 1 maja 2009
Światło walczące o blask
Chciałbym zająć się (przynajmniej powierzchownie) kwestią, którą rozważam i poruszam w dyskusjach od jakiegoś już czasu. Mam na myśli feminizm. Sprawa jest o tyle ważna, ponieważ dostrzegłem pewne stereotypowe reakcje na sam dźwięk krótkiej melodii tego słowa. Osobiście melodia ta nie jest dla mnie rzeczą zachęcającą do częstego słuchania płyty, z której ona pochodzi. Istnieje wiele czynników determinujących ten stan rzeczy, jednak w moich intencjach leży udokumentowanie tych najważniejszych.
Chyba najistotniejszym elementem nieodłącznie kojarzącym mi się z feminizmem jest tak zwana "wojna płci", której szczególnie nie lubię. Totalnie nie rozumiem wypowiedzi mających udowadniać przewagę jednej płci nad drugą i narzekania na wszelakie ułomności płci przeciwnej oraz stereotypowe spojrzenie na nie. Wiem, że "wojna płci" nie jest nieodłącznym elementem feminizmu, jednak (niestety) rzadko słyszę wypowiedzi feministek pozbawione tegoż pejoratywnego zabarwienia. Niech zatem nie dziwi fakt, że niektórzy mężczyźni reagują na te słowo nader alergicznie. Poza tym z feministkami kojarzy się często kobiety, które chcą być na tyle samodzielne i wyzwolone, że, jak same twierdzą, nie potrzebują do szczęścia mężczyzn. Ten stereotyp nawiązujący niejako do wyżej wymienionej "wojny płci" wnosi do relacji międzyludzkich swego rodzaju chłód. Przykład? Dziewczyna, która mówi chłopakowi, że jest feministką, może budować niepotrzebny (a może czasami potrzebny?) dystans między sobą a nim. Wiem, że to kwestia złego stereotypu (a są w ogóle stereotypy dobre?), który trzeba przełamywać, jednak do tej pory nie nawiązałem jeszcze z nikim na tyle rzetelnego dialogu, żeby zmienić w jakimś stopniu moje zapatrywania na tenże temat. Zdecydowanie wole słowo "kobieta", bo brzmi ono bardziej wartościowo i ciepło. Natomiast "feministka" brzmi dla mnie chłodno i trochę obco. Przyczyny tego stanu rzeczy podałem wyżej.
Kolejna ważna sprawa związana z feminizmem to rola kobiet w polityce. Powiem tak - zdarzają się wybitne kobiety na eksponowanych stanowiskach politycznych (na przykład Margaret Thatcher) oraz takie, które do polityki kompletnie się nie nadają. Czyli pod tym względem jest z nimi dokładnie tak, jak z mężczyznami. Robienie z płci kategorii politycznej jest jednym z największych grzechów popełnianych przez feministki. W polityce najważniejsza jest kompetencja danej osoby, jej płeć jest sprawą drugo(a nawet trzecio)rzędną. Argumentacja na rzecz wniesienia do polityki kobiecych cech (chociażby spokoju, wyważenia i złagodzenia tonu) wymaga rozważenia, jednak empirycznie nie można dowieść, czy większa ilość kobiet w polityce wpłynęłaby pozytywnie na jej przebieg. Jeśli znajdzie się więcej kompetentnych kobiet gotowych do wzięcia czynnego udziały w polityce, to dlaczego ich do niej nie dopuścić? Na przeszkodzie stoi często patologiczny wręcz sposób wyłaniania kandydatów na listy partyjne oraz ordynacja wyborcza obowiązująca w naszym kraju. Postulat wprowadzenia parytetów jest z kolei absurdem oraz przegięciem w drugą stronę. Polityka to wojna prowadzona za pomocą innych środków. Nawet najbardziej pacyfistyczne hasła oraz politycy nie zdołają przełamać tej brutalnej rzeczywistości.
Już koniec? Tak, na wstępnie zaznaczyłem, że sprawa będzie przeze mnie poruszona powierzchownie. Zanim jednak skończę chciałbym zaznaczyć, że w interesie mężczyzn leży walka z dyskryminacją kobiet chociażby w pracy (czyli niejako spełnienie przez to niektórych postulatów feministek), chociażby z pobudek czysto humanistycznych oraz po to, by czuły się przez to dowartościowane i były szczęśliwe, bo przecież chyba o to nam chodzi, prawda? Nie oznacza to, że trzeba spełniać wszystkie postulaty feministek (pomijając już fakt, że są różne feministyczne grupy mające rozmaite postulaty), bo niektóre brzmią absurdalnie i antyhumanistycznie. Panie muszą natomiast pamiętać, by zbytnio się w tym wszystkim nie zagalopować, ponieważ gdy będą pracować, zarabiać pieniądze, utrzymywać dom i spędzać mnóstwo czasu poza nim, to ich mężczyźni wyrosną na leni będących na ich utrzymaniu, a przecież nie o to im chodziło.
Chyba najistotniejszym elementem nieodłącznie kojarzącym mi się z feminizmem jest tak zwana "wojna płci", której szczególnie nie lubię. Totalnie nie rozumiem wypowiedzi mających udowadniać przewagę jednej płci nad drugą i narzekania na wszelakie ułomności płci przeciwnej oraz stereotypowe spojrzenie na nie. Wiem, że "wojna płci" nie jest nieodłącznym elementem feminizmu, jednak (niestety) rzadko słyszę wypowiedzi feministek pozbawione tegoż pejoratywnego zabarwienia. Niech zatem nie dziwi fakt, że niektórzy mężczyźni reagują na te słowo nader alergicznie. Poza tym z feministkami kojarzy się często kobiety, które chcą być na tyle samodzielne i wyzwolone, że, jak same twierdzą, nie potrzebują do szczęścia mężczyzn. Ten stereotyp nawiązujący niejako do wyżej wymienionej "wojny płci" wnosi do relacji międzyludzkich swego rodzaju chłód. Przykład? Dziewczyna, która mówi chłopakowi, że jest feministką, może budować niepotrzebny (a może czasami potrzebny?) dystans między sobą a nim. Wiem, że to kwestia złego stereotypu (a są w ogóle stereotypy dobre?), który trzeba przełamywać, jednak do tej pory nie nawiązałem jeszcze z nikim na tyle rzetelnego dialogu, żeby zmienić w jakimś stopniu moje zapatrywania na tenże temat. Zdecydowanie wole słowo "kobieta", bo brzmi ono bardziej wartościowo i ciepło. Natomiast "feministka" brzmi dla mnie chłodno i trochę obco. Przyczyny tego stanu rzeczy podałem wyżej.
Kolejna ważna sprawa związana z feminizmem to rola kobiet w polityce. Powiem tak - zdarzają się wybitne kobiety na eksponowanych stanowiskach politycznych (na przykład Margaret Thatcher) oraz takie, które do polityki kompletnie się nie nadają. Czyli pod tym względem jest z nimi dokładnie tak, jak z mężczyznami. Robienie z płci kategorii politycznej jest jednym z największych grzechów popełnianych przez feministki. W polityce najważniejsza jest kompetencja danej osoby, jej płeć jest sprawą drugo(a nawet trzecio)rzędną. Argumentacja na rzecz wniesienia do polityki kobiecych cech (chociażby spokoju, wyważenia i złagodzenia tonu) wymaga rozważenia, jednak empirycznie nie można dowieść, czy większa ilość kobiet w polityce wpłynęłaby pozytywnie na jej przebieg. Jeśli znajdzie się więcej kompetentnych kobiet gotowych do wzięcia czynnego udziały w polityce, to dlaczego ich do niej nie dopuścić? Na przeszkodzie stoi często patologiczny wręcz sposób wyłaniania kandydatów na listy partyjne oraz ordynacja wyborcza obowiązująca w naszym kraju. Postulat wprowadzenia parytetów jest z kolei absurdem oraz przegięciem w drugą stronę. Polityka to wojna prowadzona za pomocą innych środków. Nawet najbardziej pacyfistyczne hasła oraz politycy nie zdołają przełamać tej brutalnej rzeczywistości.
Już koniec? Tak, na wstępnie zaznaczyłem, że sprawa będzie przeze mnie poruszona powierzchownie. Zanim jednak skończę chciałbym zaznaczyć, że w interesie mężczyzn leży walka z dyskryminacją kobiet chociażby w pracy (czyli niejako spełnienie przez to niektórych postulatów feministek), chociażby z pobudek czysto humanistycznych oraz po to, by czuły się przez to dowartościowane i były szczęśliwe, bo przecież chyba o to nam chodzi, prawda? Nie oznacza to, że trzeba spełniać wszystkie postulaty feministek (pomijając już fakt, że są różne feministyczne grupy mające rozmaite postulaty), bo niektóre brzmią absurdalnie i antyhumanistycznie. Panie muszą natomiast pamiętać, by zbytnio się w tym wszystkim nie zagalopować, ponieważ gdy będą pracować, zarabiać pieniądze, utrzymywać dom i spędzać mnóstwo czasu poza nim, to ich mężczyźni wyrosną na leni będących na ich utrzymaniu, a przecież nie o to im chodziło.
Subskrybuj:
Posty (Atom)