Na temat wszelakich płyt z muzyką krytycy pisali bardzo wiele i w bardzo różny sposób. Ja nie chcę skupiać się w tym poście na opisywaniu moich ulubionych albumów, tylko znaleźć jakąś wspólną cechę tych krążków, które w życiu wysłuchałem. Wiemy dobrze, że bywały (i zapewne bywać będą) znakomite i przełomowe płyty długogrające, które wprowadzały chaos na rynkach muzycznych, działały jak narkotyk na swoich odbiorców, hipnotyzowały i fascynowały tłumy, będąc po latach punktem odniesienia dla wielu młodych zespołów. Czasami wyśmienitym pod względem muzycznym płytom brakuje dobrej aury, oprawy, bezbłędnej produkcji muzycznej, ale często bronią się po latach przez swoją ponadczasowość, a dodatkowej magii dodaje im czasami chropowate brzmienie, niekiedy jednak zremasterowanie ratuje je od ostatecznego wyklęcia. Często niedoceniane przez krytyków albumy są nieodłączną częścią życia wielu ludzi, będące świadectwem ich wspomnień, kojarzące się z dobrymi miejscami, chwilami, z dzieciństwem, wakacjami, miłością, życiowymi komplikacjami. W płytach długogrających zakochujemy się od pierwszego wejrzenia, a niekiedy ich wartość doceniamy dopiero po latach, po ich wcześniejszym odkurzeniu. Bywa też tak, że miłość do nich rodzi się powoli, ale iskrzenie między zapisaną muzyką a jej odbiorcą wyczuwane jest już od pierwszego przesłuchania. Wreszcie tak niedoceniane perełki jak płyty krótko grające, apetyczne kąski w postaci niepublikowanych wcześniej nagrań stanowią często bardzo cenne uzupełnienie w dyskografii ulubionego wykonawcy. Są płyty z głębokimi przesłaniami, koncept albumy, płyty do zabawy oraz do zadumy, dołujące i rozweselające, akceptowane w całości oraz zawierające elementy przez nas niechciane, improwizowane i zaplanowane. Bywają takie płyty, których po prostu nie doceniamy i nie chcemy słuchać, jednak wszelakie bodźce zewnętrzne (na przykład pogoda, odpowiedni humor, pora nocy czy dnia) pozwalają nam docenić trud artystów, a także wczuć się w nastrój panujący na krążku. W związku z tym rodzi się pytanie - czy istnieją w ogóle płyty słabe, czy to po prostu my nie jesteśmy przygotowani do ich odbioru przez niestworzenie odpowiednich warunków do tego, by muzyka do nas dotarła? Często bowiem bywa, że to słuchacz musi wyzbyć się swoich priorytetów, pójść na kompromis z własnym sumieniem muzycznym, by artystyczny kod kulturowy mógł zostać zaakceptowany przez jego uczuciową podświadomość.
Tak Czytelniku, wydaję mi się, że dochodzimy do podobnych wniosków. Płyty są jak ludzie, bo to właśnie oni zaszczepiają w nich swoje człowieczeństwo i zostawiają niezliczone pokłady wielogodzinnych wysiłków. Muzyka to w końcu forma relacji międzyludzkich.
czwartek, 12 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
oj tak, nie ma nic lepszego niz trzeszcząca płyta Okudżawy wrzucona na 33 obroty...
OdpowiedzUsuń